Pożegnanie prokuratora Jacka Kaucza
25 marca 2019 r. we Wrocławiu odbył się pogrzeb prokuratora Jacka Kaucza.
Jedną z osób, które w trakcie uroczystości pożegnały prokuratora Jacka Kaucza był prezes naszego Stowarzyszenia, który tak żegnał Przyjaciela:
W tej pięknej świątyni nie może zabraknąć słów przyjaciół ze Stowarzyszenia Prokuratów Lex super omnia, którzy poznali prokuratora Andrzeja Jacka Kaucza w biedzie.
Nasza prokuratorska tradycja nakazuje, by przedstawić ścieżkę zawodową prokuratora Andrzeja Kaucza.
Jacek – bo tak się zwracaliśmy do niego – wymyka się wszelkim schematom. Przytaczanie zajmowanych stanowisk, pełnionych funkcji nic nam nie powie o tym jakim był wspaniałym człowiekiem i świetnym prokuratorem.
Przypomnijmy jednak, że Jacek był związany z prokuraturą całe zawodowe życie, przez ponad 40 lat. Szedł trudną ścieżką, która zaprowadziła go na sam szczyt. Od 1993 roku, kiedy utworzono prokuratury apelacyjne, zajmował najwyższe stanowiska służbowe. W latach 1994-1998 był szefem Prokuratury Wojewódzkiej we Wrocławiu. W październiku 2001 roku został Prokuratorem Krajowym, czyli faktycznym szefem wszystkich prokuratorów w Polsce. Ustąpił ze stanowiska, gdy odezwało się echo historii. Naszej polskiej trudnej historii, która ciągle wystawia nas na próby.
Władysław Frasyniuk, legenda Solidarności – tej pięknej, która łączyła, do której tęsknimy – powiedział niedawno, że Jacek otrzymał drugą szansę i wykorzystał ją jak nikt inny.
W 2010 r. był jedynym prokuratorem Prokuratury Krajowej, który po przeniesieniu na niższe stanowisko nie skorzystał z możliwości przejścia w stan spoczynku. Wygrał trzy kolejne konkursy na stanowisko prokuratora Prokuratury Generalnej. Za trzecim razem, gdy gotowy był akt powołania – po latach spędzonych z dala od rodziny – powiedział: dziękuję, przepraszam, żona mnie potrzebuje, zostaję we Wrocławiu.
Był zawsze w szpicy prokuratorskiego peletonu. Doskonale znał prokuraturę, rozumiał potrzebę jej rozwoju i konieczność zmian. Na początku lat dziewięćdziesiątych przyjechał na kilka lat do Warszawy, by zająć się śledztwami w sprawach nowych i skomplikowanych nadużyć, które towarzyszyły transformacji. W 1994 roku szukaliśmy prokuratorów gotowych zmierzyć się ze zjawiskiem brutalnej, zorganizowanej przestępczości. Jacek był i w tym przypadku liderem. Wrocławski wydział powstał i funkcjonował jako pierwszy w kraju. Wtedy po raz pierwszy skrzyżowały się nasze drogi. W dobie nowych technologii znów nas wyprzedził. Był motorem napędowym cyfryzacji prokuratury. Zaczął się specjalizować w ściganiu cyberprzestępczości.
Aby zrozumieć jakim Jacek był szefem musimy cofnąć się do 1997 r. W tej smutnej chwili należy też powiedzieć, że Jacek był przystojnym mężczyzną. Ma mnóstwo świetnych fotografii, które teraz porażają nas jego witalnością. Jest jedna szczególna. Ta na której widać, jak płynie łódką w gumowcach po zalanych wodą ulicach Wrocławia do swojej prokuratury. Wcześniej skrzyknął prokuratorów, wezwał pomoc by razem z innymi ratować jej archiwum.
Miał rzadko spotykaną charyzmę i pewne kłopoty z dyplomacją. Mówił prawdę patrząc ludziom prosto w oczy. Jacek był z Marsa. Nie rozczulał się, nie użalał, nie pocieszał. Natychmiast szukał rozwiązania problemu i śpieszył z pomocą. Spontanicznie. Nie czekał, aż zostanie poproszony. Nie oczekiwał nic w zamian. Był wojownikiem. Nie chował długo urazy po przegranych bitwach. O ważne sprawy bił się do końca.
Te cechy sprawiały, że w środowisku prokuratorów cieszył się mirem i poważaniem. Z wyboru swojego, wrocławskiego środowiska był sędzią odwoławczego sądu dyscyplinarnego, jego przedstawicielem w Krajowej Radzie Prokuratury.
Jacek – bo tak się zwracaliśmy do niego – wymyka się wszelkim schematom. Przytaczanie zajmowanych stanowisk, pełnionych funkcji nic nam nie powie o tym jakim był wspaniałym człowiekiem i świetnym prokuratorem.
Przypomnijmy jednak, że Jacek był związany z prokuraturą całe zawodowe życie, przez ponad 40 lat. Szedł trudną ścieżką, która zaprowadziła go na sam szczyt. Od 1993 roku, kiedy utworzono prokuratury apelacyjne, zajmował najwyższe stanowiska służbowe. W latach 1994-1998 był szefem Prokuratury Wojewódzkiej we Wrocławiu. W październiku 2001 roku został Prokuratorem Krajowym, czyli faktycznym szefem wszystkich prokuratorów w Polsce. Ustąpił ze stanowiska, gdy odezwało się echo historii. Naszej polskiej trudnej historii, która ciągle wystawia nas na próby.
Władysław Frasyniuk, legenda Solidarności – tej pięknej, która łączyła, do której tęsknimy – powiedział niedawno, że Jacek otrzymał drugą szansę i wykorzystał ją jak nikt inny.
W 2010 r. był jedynym prokuratorem Prokuratury Krajowej, który po przeniesieniu na niższe stanowisko nie skorzystał z możliwości przejścia w stan spoczynku. Wygrał trzy kolejne konkursy na stanowisko prokuratora Prokuratury Generalnej. Za trzecim razem, gdy gotowy był akt powołania – po latach spędzonych z dala od rodziny – powiedział: dziękuję, przepraszam, żona mnie potrzebuje, zostaję we Wrocławiu.
Był zawsze w szpicy prokuratorskiego peletonu. Doskonale znał prokuraturę, rozumiał potrzebę jej rozwoju i konieczność zmian. Na początku lat dziewięćdziesiątych przyjechał na kilka lat do Warszawy, by zająć się śledztwami w sprawach nowych i skomplikowanych nadużyć, które towarzyszyły transformacji. W 1994 roku szukaliśmy prokuratorów gotowych zmierzyć się ze zjawiskiem brutalnej, zorganizowanej przestępczości. Jacek był i w tym przypadku liderem. Wrocławski wydział powstał i funkcjonował jako pierwszy w kraju. Wtedy po raz pierwszy skrzyżowały się nasze drogi. W dobie nowych technologii znów nas wyprzedził. Był motorem napędowym cyfryzacji prokuratury. Zaczął się specjalizować w ściganiu cyberprzestępczości.
Aby zrozumieć jakim Jacek był szefem musimy cofnąć się do 1997 r. W tej smutnej chwili należy też powiedzieć, że Jacek był przystojnym mężczyzną. Ma mnóstwo świetnych fotografii, które teraz porażają nas jego witalnością. Jest jedna szczególna. Ta na której widać, jak płynie łódką w gumowcach po zalanych wodą ulicach Wrocławia do swojej prokuratury. Wcześniej skrzyknął prokuratorów, wezwał pomoc by razem z innymi ratować jej archiwum.
Miał rzadko spotykaną charyzmę i pewne kłopoty z dyplomacją. Mówił prawdę patrząc ludziom prosto w oczy. Jacek był z Marsa. Nie rozczulał się, nie użalał, nie pocieszał. Natychmiast szukał rozwiązania problemu i śpieszył z pomocą. Spontanicznie. Nie czekał, aż zostanie poproszony. Nie oczekiwał nic w zamian. Był wojownikiem. Nie chował długo urazy po przegranych bitwach. O ważne sprawy bił się do końca.
Te cechy sprawiały, że w środowisku prokuratorów cieszył się mirem i poważaniem. Z wyboru swojego, wrocławskiego środowiska był sędzią odwoławczego sądu dyscyplinarnego, jego przedstawicielem w Krajowej Radzie Prokuratury.
Jacek był urodzonym społecznikiem. Miał objawy społecznikowskiego ADHD. Gdy córka Ewa zaczynała narciarską przygodę nie woził córki do kurortów. Organizował obozy narciarskie i zabierał na nie jej szkolne koleżanki oraz kolegów.
Lubił tenis. Grał w tenisa. Jeździł obserwować wielkie europejskie turnieje. Postanowił podzielić się swoją pasją. Zorganizował turniej we Wrocławiu i ściągnął tu wielki tenis.
Był szczególnym myśliwym. Jako rzecznik dyscyplinarny związku dbał, by myśliwi przestrzegali zasad i nie stali się zwykłymi łowcami zwierząt.
Poza tym był z członkiem rady społecznej uniwersyteckiego szpitala, prowadził wykłady na uniwersytecie.
Ograniczanie jego społecznej aktywności przez obecnych przełożonych przyjmował z niesmakiem.
Kochał swoją rodzinę. Chwile z rodziną to były jedyne momenty, kiedy zwalniał bieg. Przekazywał krótkie komunikaty: nie mogę, obiecałem Małgosi, opiekuję się teściową, jestem umówiony z Ewą i małym Jakubem.
Nie pozwalał się poniżać. Przeszedł w stan spoczynku, by nie dać nawet odrobiny satysfakcji ludziom, których nie szanował. Tylko z tego powodu nie ubiegał się o zgodę na dłuższe pozostawanie w służbie czynnej. Swoim wywiadem w Gazecie Prawnej z marca 2016 roku przekazał jasny sygnał, że są prokuratorzy, którzy nie pozwolą się upokorzyć. Był inicjatorem, założycielem, członkiem zarządu i dobrym duchem Stowarzyszenia Prokuratorów Lex super omnia. Integrował nas, zbliżał. Uczył jak się uśmiechać w trudnych czasach.
Jedynie się domyślam, że Jacek był za tym, bym się ubiegał o prezesurę w Stowarzyszeniu. Mam nadzieję Przyjacielu, że nasz zespół i ja osobiście spełniliśmy Twoje oczekiwania.
Jacek był zakochany w swoim Wrocławiu i Dolnym Śląsku. Ciągle nas tu zapraszał i pokazywał urokliwe, mniej znane miejsca. W maju Stowarzyszenie miało obradować we Wrocławiu na Walnym Zebraniu. Teraz tym bardziej przyjedziemy do Wrocławia. Odwiedzimy Jacka. Z cmentarza na Smętnej, będzie biła łuna pamięci o Jacku. Dokończymy też inne projekty naszego Przyjaciela.
Można żyć dłużej albo krócej. Jacek żył intensywnie przez 67 lat. Nie zmarnował ani jednego dnia. Był zawsze w grze, nigdy na aucie. Pokazał wszystkim jak należy postępować, by nie przespać życia.
Dziękujemy Jacku za to przesłanie i Twój przykład.
Śpij spokojnie Przyjacielu. Masz do tego święte prawo.
Fotorelację z uroczystości zamieściła na swojej stronie Gazeta Wrocławska